Wilk z Wall Street

Data:

Chciwość jest grzechem. Jednym z najcięższych. Budzi najmroczniejsze żądze, popycha ludzi do najgorszych czynów, demoralizuje, odczłowiecza, łatwo wchodzi w koniunkcję z innymi grzechami. Jest najprostszą przepustką do piekielnych otchłani. Gdy raz wejdzie się na jej drogę, ciężko potem zawrócić i żyć niczym dobry, prawy człowiek. Bla, bla, blaaa! Właśnie w ten sposób Scorsese rozprawia się z tego typu komunałami i przewracając ze znudzenia oczami, tworzy jeden z lepszych filmów w karierze i zdecydowanie najlepszy film tego roku, a mamy dopiero początek stycznia!

Zachwyca już sekwencja otwarcia, która jest tylko preludium tego co nas czeka później. W trakcie tych kilkunastu sekund widzimy prostytutki, nagie prostytutki, kokainę na nagich prostytutkach, wypięte pośladki nagiej prostytutki… a między nimi Leo! Poznajemy Jordana Belforta, autentyczną postać, legendę Wall Street, który dzięki sprytowi, wspaniałym zdolnościom przywódczym i niezwykłej charyzmie, błyskawicznie wspiął się na szczyt kariery. DiCaprio, ‚burząc czwartą ścianę’ co w filmie będzie częstym zabiegiem i co NWwŻPF bardzo lubi, opowiada nam o swoim majątku, żonie której Barbie może czyścić buty, drodze na szczyt. Wspomina również o swoim Ferrari, które nie było czerwone, a białe jak Dona Johnsona z ‚Miami Vice’. Chwali się? Jest próżny? Oczywiście! Bo ‚Wilk z Wall Street to wspaniała, niezwykle brawurowa pochwała nihilizmu i pychy, w której bohaterowie dosłownie oddychają białym proszkiem, garściami łykają wszelkie możliwe -iny i -axy, tarzają się w zielonych setkach i posuwają dosłownie wszystko, co stanie na ich drodze (i jest piękne). Są pewni siebie, zarozumiali, nastawieni na absolutny sukces. Są królami życia, których nic nie może powstrzymać.

Scorsese dla nas widzów również jest niezwykle hojny i łaskawy. Sprawia, że przez trzy godziny wchodzimy w ten świat, bawimy się razem z nimi, patrzymy na to co oni. Przeżywamy motywujące gadki Belforta i dzięki wspaniałej grze DiCaprio wierzymy w każde jego słowo. Chcemy być nim, z nim, obok niego. Nawet gdy historia zaczyna się trochę męczyć, nasza euforia wciąż szaleje w najlepsze! ‚Wilk z Wall Street’ jest komedią, ale nie taką, na której zrywa się boki, chociaż momentów nie brakuje. Przezabawne cameo Matthew McConaugheya, czy świetna scena powrotu nawalonego Belforta z klubu golfowego to tylko perełki, których w filmie jest więcej. Dodatkowo DiCaprio, który pokazał się z zupełnie innej, komediowej strony, chociaż jeśli się głębiej zastanowić, to nie do końca. Tworząc chyba najlepszą rolę w karierze, sporo czerpał ze swojej kreacji w ‚Złap mnie jeśli potrafisz’ Spielberga – to bardzo podobne role, jednak jego Belfort nie ma żadnych hamulców. Uzbrojony w ogromną charyzmę i pewność siebie śmiało idzie na wojnę z zapyziałą Akademią, by zdobyć tak bardzo zasłużonego Oscara. Odebrany niedawno Złoty Glob to bardzo dobra wróżba na tej drodze.

Scorsese nie ocenia, nie krytykuje, nikogo nie wychowuje, nie grozi również palcem. Zamiast tego woli wtykać świeczki swojemu ulubieńcowi w zakazane miejsca i bawić się w najlepsze z resztą ekipy. Bo ‚Wilk z Wall Street’ to przeżycie ekstremalne. Jeden z tych filmów, które zaskakują cały czas! Ale jak zaskakują! Gdy już myślisz, że nic Cie nie zdziwi, że widziałeś już wszystko, wtedy BAM! Martin dowala z jeszcze grubszej rury, a ty masz dosłownie chwile na pozbieranie szczęki z podłogi przed kolejnym uderzeniem. ‚Wilk z Wall Street’ jest jak wciąganie przez studolarówkę najlepszego towaru z pośladków najdroższej prostytutki w mieście. Wiesz, że to złe, puste i niewiele znaczące przeżycie, chwilowa euforia, po którym spojrzysz na swoje nudne, szare życie i poczujesz się jeszcze bardziej mały i żałosny, siedząc w tym samym wagonie metra co Agent Denham. Te trzy godziny seansu dają jednak takiego kopa i sprawiają tak wiele przyjemności, że chcesz to robić ciągle, i ciągle, i ciągle… Bez końca!

Zwiastun: